Grupa Pino Filmy, zdjęcia, muzyka Dziel się chwilą Darmowy hosting darmowa telewizja internetowa Powiedz innym o sobie Darmowe blogi Pokaz zdjęć, prezentacje multimedialne pytania i odpowiedzi zadania, testy, śmieszne pytania, łamigłówki

wszystkie foto video tekst
Felieton aktora Kamila Bulonisa
Niedawno miałem okazję pracować jako manager w jednym z warszawskich klubów. Odszedłem, bo noce wydawały mi się zbyt długie, dni aż nadto były wypełnione muzyką. A najgorsze było to, że pracowałem strasznie dużo, choć tak naprawdę wydawało mi się, że nie zrobiłem nic pożytecznego. Zostawiłem noce, barmanów o bladych twarzach, przedstawicieli handlowych, selekcjonerów. Może jestem jakimś wyjątkiem w tym całym zbrokatowanym „Entertainment”? Mieć pieniądze, bawić się i odejść? Tak wiem, niektórym ciężko to zrozumieć. Niekończące się imprezy, bankiety, błysk fleszy, „nicnierobienie”, szampan i jeszcze gratulują nie wiadomo czego. Gówniane towarzystwo wzajemnej adoracji. „Gwiazdy”.
Ostatni tydzień był dość ciężki. Siedziałem w biurze i zastanawiałem się, czy dobrze robię rezygnując z takiej posady. Starałem się sam sobie wytłumaczyć, że właściwie mogę robić to, co kocham i dalej zgarniać „kasę”. Próbowałem w ostatnim dniu przekonywać sam siebie, że przecież praca w klubie to znajomości i jako taka względna stabilizacja. Jednym słowem „Entertainment”.

No i przypomniałem sobie spotkanie sprzed tygodnia...

Wszedłem do biura. Otworzyłem kalendarz i zacząłem wertować zadania na najbliższy tydzień, a właściwie weekend. Klub to jeden niekończący się, obrzydliwie długi weekend. My się starzejemy, a on wiecznie młody. Bez botoksu młody. Zadzwonił telefon.

- Klub „X” słucham?
- Dzień dobry. Jestem managerką jednej ze wschodzących gwiazd naszej sceny muzycznej. Podobno szukają państwo wokalistki na zamkniętą imprezę urodzinową właściciela klubu?



Przypomniałem sobie o ogłoszeniu, które daliśmy do prasy jakiś czas temu.

- Zgadza się. Szukamy dziewczyny, którym wykona „Happy Birthday” na urodzinach znanego aktora.
- No właśnie, i my się nadajemy. Kiedy mogę przyjść do klubu z naszą piosenkarką?
- Jeśli dysponuje Pani teraz czasem, to zapraszam.
- Dobrze, będziemy za godzinę.

Próbowałem jeszcze coś powiedzieć, ale po drugiej stronie już nikogo, poza urywanym sygnałem, nie było. Zająłem się pracą.

Spojrzałem na zegarek i pomyślałem, że to rzeczywiście musi być „gwiazda”, bowiem minęło już ponad dwie godziny, a drogich pań nie ma. Ponownie zadzwonił telefon.

- Czy może pan po nas wyjść przed klub?
- A mają panie jakiś problem z wejściem?
- Właściwie nie, ale miło by było, jakby pan wyszedł.

Wyszedłem przed klub. Na zewnątrz czekały na mnie dwie dziewczyny. Jedna całkiem zwyczajna, druga „ostro zjawiskowa”. Czarne, farbowane włosy, przesadzony makijaż, czerwone kozaki za kolana, wyskubane brwi, długie tipsy... Wiedziałem od razu – „Gwiazda”, ale nijak w moim odczuciu nie wschodząca.

Zaprosiłem panie do środka. Usiedliśmy i managerka rozpoczęła swój monolog:

- No więc, jak pan zapewne wie M. jest znaną, polską wokalistką. Wydała już płytę. Jej przeboje nuci cała Polska. Jej teledyski znajdują sie na Youtube, piszą o niej na Pudelku, a niedługo wystąpi w programie „Taniec z Gwiazdami”...
- Proszę mi wybaczyć, ale nie wiem... Nie znam pani żadnego przeboju i przyznam szczerze, że mam panią okazję widzieć po raz pierwszy.
- No to niedługo pan pozna, bo M. jest gwiazdą.
- Rozumiem. Tylko wie pani, ja szukam dziewczyny, która wykona jedną jedyną piosenkę na urodzinach właściciela, stylizując całość na Marilyn Monroe śpiewającą dla prezydenta Ameryki. Nie organizuję castingu na „Gwiazdy”, niestety...
- No i ona tę piosenkę wykona.
- A czy mógłbym usłyszeć pani talent wokalny?

Skierowałem pytanie bezpośrednio do wokalistki, która dotychczas ani razu nie zabrała głosu w dyskusji jaką prowadziłem z jej managerką.

- Teraz? Mam teraz śpiewać?
- Czy może pani zanucić cokolwiek?
- Dzisiaj nie mogę. Jestem dzisiaj niedysponowana.
- A kiedy pani będzie mogła?

Nie zdążyła odpowiedzieć, odpowiedzi udzieliła managerka.

- Jak pan chce, jutro mogę dostarczyć płytę M. i oceni pan sam.
- A co pani śpiewa? W jakim stylu?
- M. wszystko zaśpiewa.

Po takiej odpowiedzi nie miałem już nic do dodania. Chciałem się już pożegnać z paniami, gdy...

- Chciałabym jeszcze ustalić z panem kwotę honorarium za występ naszej wokalistki.

Zamurowało mnie.

- Wie pani, ale jeszcze nie podjąłem decyzji, czy to właśnie M. u nas
zaśpiewa. Jeszcze nie słyszałem jej głosu. Na razie opieram się wyłącznie na tym, co mi pani dzisiaj opowiedziała. A jakie honorarium by panią satysfakcjonowało?

Zapytałem z czystej ciekawości.

- Wie pan, M. musi tego dnia iść do fryzjera, zainwestować w strój odpowiedni na tę okoliczność, wizażysta, dojazd.
- A więc jaka suma by panią interesowała?
- Około 8 tysięcy złotych.
- Za 5 minutowe wykonanie „Happy Birthday” życzy sobie pani 8 tysięcy?
- No wie pan, M. jest osobą publiczną.

Nie było już żadnego komentarza z mojej strony. Grzecznie pożegnałem się z paniami i wróciłem do swoich obowiązków. Dwa dni później otrzymałem zamiast obiecanej płyty smsa z linkami do dwóch piosenek, które wykonuje M. By być obiektywnym powiem tak: Głos nienajgorszy, tylko stylu i pokory zabrakło.

I rzeczywiście jakiś czas później zobaczyłem dziewczynę w programie „TzG”. Pytałem znajomych kim jest, prosiłem o tytuł jakiegoś przeboju, który wykonuje. Nikt nic nie wiedział. Zadawałem sobie pytania, że może mam znajomych, którzy tak jak ja, nie mają czasu na telewizję i nie orientują się w tym, co jest obecnie na topie. Pomyślałem, że to niemożliwe by nikt, nic nie wiedział o osobie, która przecież występuje w programie jako „gwiazda”. Nawet Robert Leszczyński, którego znam od dość dawna, zapytany o dorobek artystyczny naszej „gwiazdy” zaczął się śmiać mówiąc, że żadnego dorobku nie ma i żadnej piosenki tej pani nie zna.

Ludzie składają gratulacje, biorą autografy, nazywają gwiazdą podczas, gdy nasza celebrity okazuje się zwykłą „dziewczyną z sąsiedztwa”, która niczym specjalnym się nie wyróżnia. No może poza jednym – poza „narcystycznym brakiem pokory”. U nas tych gwiazd jest plaga „jak stonki amerykańskiej za komuny”. Teraz w modzie jest być celebrity. Ja poczekam aż przyjdzie moda na pracowitość i zwyczajność. Tandeta, blichtr, sezonowe „zamroczki” przed oczami. Tak najprościej da się określić ludzi, których biznes na siłę wpycha nam przed oczy w kilku programach naraz.

Z klubu odszedłem. Szkoda mi energii na nic. I pomyśleć, że kiedyś sam dołożyłem swoje trzy grosze do tego chłamu. Teraz czas na rehabilitację – rehabilitację przed samym sobą.

Jestem sobą – gwiazdą być nie chcę... I jeszcze tylko trafny cytat internautki o tym, co będzie dalej z panną M.

„No i teraz jestem gwiazdą tańca. Wciąż na topie. Trzeba spreparować jakiś romansik. No i znowu na okładkach, tym razem jako kochanka nie gwiazdora. Ten nie gwiazdor niebawem stanie się wielkim gwiazdorem, dzięki mnie oczywiście, wielkiej gwieździe, z którą ma niebywały zaszczyt tańczyć. Po kilku odcinkach jednak nasz romans się kończy, bo i udział dobiega końca. Teraz wszędzie udzielę wywiadów i opowiem, ile schudłam tu i tam, to ludzi bardzo interesuje, czy podobało mi się, jak mnie dotykał tam i siam. No i oczywiście wspomnę też o tym, jaka to wspaniała przygoda ten cały taniec. A i koniecznie trzeba zaznaczyć, że atmosfera była gorąca i nie było między nami rywalizacji, bo wszyscy uczestnicy to jedna wielka rodzina. Sielanka dosłownie. Teraz muszę zagrać w jakiejś reklamie. Proszek do prania albo pasztet – to będę reklamować. Trudno jest mi się zdecydować. Ale walory złotych polskich są po stronie pasztetu. Więc bez namysłu pasztet. Potem dadzą mi jeszcze poprowadzić program telewizyjny i stanę się dziennikarką wielkiego formatu. No chyba, że wcześniej pojawi się nowa gwiazdeczka i następna edycja Tańca. Jeśli tak to zawsze zostanie mi TV Szop i reklamowanie garnków z podgrzewaczem”.

A ja mam dość wyimaginowanych konwenansów, niecierpliwego spoglądania na zegarek. Nie chcę, nie lubię dwóch twarzy. Idę przed siebie.

Komentarz tylko dla zalogowanych